1. Potwory istnieją naprawdę

[Annabeth]

-Wychodzę, skarbie! Pa, dzieciaki!- zawołał Fryderyk Chase, ucałował w głowy jego dwóch synów, uśmiechnął się i wyszedł z domu.
-Do wieczora, tato!- zdążyłam powiedzieć zanim zamknęły się drzwi frontowe. Po chwili usłyszałam odgłos zapalanego silnika i pisk opon po żwirowym podjeździe. Kilka sekund stałam i wpatrywałam się w moje przyrodnie rodzeństwo, ale stwierdziłam, że nie chcę przebywać dłużej niż to konieczne w towarzystwie ich i mojej macochy.
Mimo że był poniedziałek ostatniego tygodnia czerwca i właśnie zaczynały się lekcje, nie szłam do szkoły z powodu choroby. Od soboty bolała mnie głowa, a aspiryna w żaden sposób mi nie pomagała. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzeniem, że wręcz pogorszyła sytuację. Przypuszczam, że nic nie straciłam, ponieważ pod koniec roku szkolnego nauczyciele totalnie nam odpuszczają i zapewne nie mogłabym wynieść z lekcji nic konstruktywnego. Bardziej pouczające byłoby już oglądanie Doktora House’a, co na początku miałam zamiar zrobić, lecz po pierwszych minutach tego serialu poczułam jakby głowa mi wybuchała.
Szybko wstałam z kanapy, co oczywiście spowodowało pojawieniem się mroczek przed moimi oczami, które zasłoniły mi cały obraz. Na oślep podeszłam do schodów prowadzących na piętro, gdzie znajdował się mój pokój i, co najważniejsze, moje łóżko. Po omacku wspięłam się po stopniach i skręciłam w prawo. Niestety źle odmierzyłam położenie drzwi i trafiłam na ścianę. Z wielkim łomotem upadłam na podłogę. Usłyszałam trzask patelni o kafelki i stukanie obcasów, dochodzące z kuchni.
-O mój boże! Nic ci nie jest, Annabeth?! Co się stało?!- zapytała Lauren.
-Nie, wszystko okay! Potknęłam się o coś!- odkrzyknęłam i powoli wstałam z twardych desek.
-No dobrze.  Uważaj na siebie następnym razem!
-Jasne…- szepnęłam. Na szczęście mroczki przeszły, więc bezpiecznie znalazłam drogę do łóżka. Gdy tylko moja obolała głowa dotknęła poduszki, zasnęłam.
Kiedy się obudziłam czułam się jak nowo narodzona. Ból głowy ustąpił, tak samo jak pulsowanie skroni. Czując się zdecydowanie lepiej postanowiłam spożytkować pozostały wolny czas na dopracowanie projektu swojego nowego pokoju. Lecz na początku chciałam upewnić się, że wszyscy wyszli już z domu.
-Jest tam kto?- zawołałam, a echo mojego głosu poniosło się po całym domu. Odpowiedziała mi cisza. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej luźną, szarą koszulkę do połowy bioder, czarne getry oraz białe, lniane skarpetki. Szybko się przebrałam i zadowolona usiadłam przy biurku. Chwyciłam ołówek i zaczęłam dopracowywać plan mojego pokoju w nowym domu w San Francisco. Mieliśmy przeprowadzić się tam za tydzień, więc musiałam jak najszybciej skończyć tą pracę. Meble i wszystkie inne dodatki będziemy kupowali za dwa dni. Byłam tym tak podekscytowana tym, że mogę zaprojektować swój pokój, że nie mogłam się na nim skupić, więc kartka była prawie pusta.
Po niecałych dziesięciu minutach projekt był skończony. Byłam naprawdę dumna z siebie. Skserowałam  kilka razy mój plan i jedną kartkę ksero wsadziłam do małej kieszonki w getrach, a oryginał położyłam na biurku. Przelotnie zerknęłam na zegar, wiszący nad moim łóżkiem. Miałam jeszcze około sześć godzin do powrotu przyrodniego rodzeństwa.
Zastanawiałam się co ambitnego mogłabym robić, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i otworzyłam. W progu stało pięć dziewczynek w jasnoszarych spódniczkach, koszulach z krótkim rękawkiem w takim samym kolorze, żółtą apaszką na szyi oraz złotymi czapeczkami. Było ich pięć, a za nimi stał wózek pełen pudełek z ciasteczkami. Wszystkie uśmiechały się promiennie.
-Cześć i czołem!- zawołały równocześnie. Najniższa z nich wystąpiła do przodu i zasalutowała. Odpowiedziałam jej tym samym.
-Jestem Kelli- powiedziała piskliwym głosikiem. Pochyliłam się, poprawiłam opadające na moją twarz blond włosy i uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń.
-A ja mam na imię Annabeth. Czego byście chciały, moje małe harcereczki?- zapytałam pogodnie i wyprostowałam się.
-Sprzedajemy ciasteczka z rodzynkami, czekoladą lub orzechami. Jedyna taka okazja w twoim życiu…- mówiąc to oczy Kelli zmieniły swoją barwę na jadeitowy, źrenice przybrały kształt na wzór kocich, a na twarzy pojawił się sarkastyczny uśmieszek. Gdy mrugnęłam wszystko wróciło do normy.-Chciałabyś kupić pudełko lub dwa?
-Yyyy… Nie dziękuję, mamy jeszcze jedno nie tknięte- wskazałam szafkę stojącą obok, na której znajdowało się owo pudełko.-Myślę, że starczy nam do następnego tygodnia. Do widzenia!- powiedziałam i zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, zdołają mnie przekonać do kupna.  Zerknęłam jeszcze przez wizjer, żeby upewnić się czy harcerki aby na pewno sobie odpuściły, lecz to, co zobaczyłam wstrząsnęło mną tak mocno, że jak porażona prądem odskoczyłam od drzwi. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jakie dźwięki wydają. To było coś pomiędzy kosiarką, a bulgotaniem lawy z nutką piły łańcuchowej. Te stworzenia za wejściem do mojego domu były przerażające. Zamiast słodkich dziewczynek z żółtymi berecikami stały tam całkiem nie słodkie istoty z płonącymi włosami, które jedną nogę miały z jakiegoś metalu, a druga przypominała ośle kopyto. Co prawda miały dziewczęce stroje i tonę makijażu na twarzy, ale na pewno nie były ludźmi. W czasie gdy zastanawiałam się nad nimi, dźwięki wydawane przez nie ucichły. Słychać było tylko brzęczenie żarówek.
Nagle drewniane drzwi, znajdujące się przede mną wyleciały z zawiasów i poleciały prosto na mnie. Wylądowałam parę metrów dalej, przygnieciona wielkim kawałkiem drewna, a gałka wbijała mi się w brzuch. Gdy w końcu udało mi się wyślizgnąć spod tego ciężaru, zauważyłam, że te kreatury weszły już do mojego domu. Poczułam, że wolałabym zostać pod drzwiami, wydawało mi się to bezpieczniejsze.
-Nie bój się nas, my ci nic nie zrobimy- zasyczała jedna z nich i podeszła bliżej.
-No, może trochę pokierszujemy twoją twarz- dodała kolejna.
-Nasza Pani będzie trochę bardziej brutalna- powiedziała trzecia.
-Oj tak… Ona nie lubi ładnych dziewczyn-dokończyła czwarta.
-Dosyć dziewczęta! Nie strzępcie sobie języka na półboginię-zawyła najwyższa. Domyśliłam się, że to Kelli, ich przywódczyni.
-Czego ode mnie chcecie? I czym wy jesteście?- zapytałam i podniosłam się z podłogi. Nie chciałam okazywać przed nimi strachu.
-Jeszcze się nie domyśliłaś, herosko? Myślałam, że będzie mądrzejsza-zwróciła się do pozostałych dziewczyn, na co one zaśmiały się szyderczo.- My jesteśmy empuzami. I nie martw się, nie zrobimy ci dużej krzywdy. No chyba, że zależy ci na ładnej buźce… W każdym razie mamy zamiar zabrać cię do naszej Pani, ona się tobą zajmie!
-Jakiej Pani?! Ja nigdzie nie idę!- zaprotestowałam stanowczo, ale chyba im się to nie spodobało. Kelli wykonała krok w tył, przepuszczając swoje koleżanki do przodu.
-Dość gadania! Łapcie ją!- zasyczała, a pozostałe empuzy rzuciły się w moją stronę.
W jednej chwili pomiędzy mną, a nimi rozbłysła kula złotego światła. Sekundę później wyleciało z niej pięć białych sów ze złotymi dziobami. Były piękne. Cztery z nich zwróciły się w kierunku oślepionych światłem dziewczyn, a ostatnia, która trzymała w dziobie jakieś przedmioty podfrunęła do mnie. Kiedy znalazła się nade mną zrzuciła mi owe przedmioty. Była to czapka bejsbolówka i mały, lekki sztylet. Nie wiem skąd to wiedziałam, ale wiedziałam, że był on wykonany ze spiżu. Spojrzałam jeszcze raz na sowę, która przyniosła mi te rzeczy. Mrugnęła do mnie i odleciała zająć się Kelli, której włosy płonęły jeszcze bardziej niż przedtem, a oczy jarzyły się dzikim blaskiem.

„Uciekaj”

W mojej głowie pojawił się kobiecy głos. Ciągle powtarzał to jedno słowo. Posłuchałam go. Wybiegając z domu założyłam czapkę na głowę, a w biegu chwyciłam tenisówki i kluczyki do mojego nowego samochodu. Co prawda nie miałam jeszcze prawa jazdy, ale co trudnego może być w prowadzeniu samochodu, a po za tym zaczynałam się już uczyć. Wyszłam tylnymi drzwiami i wskoczyłam do auta. Gdy chwyciłam kierownicę zdałam sobie sprawę, że nie widzę moich rąk. Zaczęłam tak mocno panikować, że nie zauważyłam, że odgłosy rozwścieczonych empuz ucichł. Były dwie opcje, albo sowy je pokonały, albo sowy nagle zniknęły tak samo jak się pojawiły. Nie zważając na nic wcisnęłam pedał gazu.
Gdy byłam już na drodze prowadzącej do centrum miasta, zaczęłam się zastanawiać gdzie tak właściwie mam jechać. Do taty? On mi na pewno nie uwierzy…

„Podążaj za instynktem, córko.”

Znów ten głos. Uważałam za dziwne fakt, że ktoś jakimś cudem mówi w mojej głowie, ale po spotkaniu z empuzami, mogłabym uwierzyć we wszystko.
-Kim jesteś?

„Twoją matką, Annabeth. Znajdź Obóz Herosów, tam się wszystkiego dowiesz, córko.”

Trudno było zaufać głosowi w mojej głowie, ale naprawdę nie sądziłam, żebym oszalała. W sumie to nawet miało to sens. Bardzo ukryty sens, którego pewnie nie poznam, aż do odnalezienia tego całego Obozu, jeśli w ogóle istnieje, ale zawsze jakiś sens.
Tak więc, postanowione. Jadę do Obozu Herosów, który może nie istnieć, ale głęboko wierzę, że to nie będzie prawda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic