[Percy]
Las był
pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem po obudzeniu. Wyglądał na bardzo mroczny,
przypominał mi las ze snu.
Pomyślałem
o jasnowłosej dziewczynie. Zdawało mi się, że ten sen był czymś ważnym,
zapowiedzią czegoś. Niestety nie miałem pojęcia czego. Wraz z myślą o blondynce
przypomniałem sobie o Sam. Bardzo ją kochałem, ale zawsze wydawało mi się, że
nie odwzajemnia moich uczuć, mimo że zapewniała mnie o nich tysiące razy. Nagle
zdałem sobie sprawę, że umówiłem się z nią dzisiaj do kina. Będę musiał do niej
zadzwonić i powiedzieć jej, że nie dam rady przyjść, bo moja mama rodzi. Chwilę
wpatrywałem się w las, a potem zdałem sobie sprawę, że szpital, w którym miała
rodzić moja mama, był w centrum miasta, a po drodze nie znajdowała się żaden
obszar zieleni, Odwróciłem głowę w stronę Natalie i już miałem zadać pytanie,
ale ona mnie wyprzedziła.
-Och…
Jedziemy inną drogą przez korki. Jakbyśmy chcieli jechać do Sally normalną
trasą dostalibyśmy się tam dopiero za tydzień, kochanieńki-kobieta uśmiechnęła
się, lecz bardziej przypominało to grymas niezadowolenia. Można by było
stwierdzić, że czyta mi w myślach, ale to przecież niemożliwe. Nieprzekonany
podniosłem kąciki ust do góry, co najwyraźniej uspokoiło Natalie, bo odwróciła
się w stronę ulicy. Poczułem na kolanach jakiś ciężar i spostrzegłem pudełko z
niebieskimi słodyczami. Postanowiłem nie jeść więcej i odłożyłem je na tylne
siedzenie.
-Zjedziemy
na sekundkę na stację benzynową, muszę zatankować-dodała i wskazała ruchem
głowy zajazd drogowy.-Będziesz mógł kupić coś do jedzenia, czeka nas jeszcze
długa droga.
Wydawało
mi się to absurdalne, zważając, że szpital znajduje się 30 minut od mojej
szkoły. W sumie mogłem sam tam dotrzeć, Paul mógł mnie poinformować. A może
stwierdzili, że nie jestem zbyt dojrzały, żeby sam poruszać się po mieście.
Tak, to by do nich pasowało. Mały, nieodpowiedzialny Percy zgubi się albo zrobi
coś głupiego. Wyślijmy po niego Natalie, ona go do nas bezpiecznie doprowadzi.
Kiedy
wreszcie zaparkowaliśmy od razu wyszedłem z samochodu, zabierając ze sobą
plecak i ruszyłem do sklepu.
Oprócz
nas nie było tu nikogo z wyjątkiem właściciela. Wziąłem butelkę wody mineralnej
oraz batonika i podszedłem do kasy. W trakcie gdy sprzedawca liczył swoja
należność za moje zakupy, zauważyłem stojący na ladzie stojak z mapkami.
Wziąłem pierwszą z nich.
-Mógłby
mi pan powiedzieć gdzie się teraz znajdujemy?- zapytałem, a mężczyzna podniósł
wzrok i wskazał palcem odpowiednie miejsce. Według niego znajdowaliśmy się na
granicy Manhattanu.
-Jest
pan tego pewien?- mogliśmy znajdować się kilka kilometrów od szpitala.
Momentalnie zacząłem szukać zegara. Minęły trzy godziny odkąd wsiadłem do
samochodu Natalie.
-Tak,
poproszę 5 dolarów-odpowiedział nieuprzejmie, a ja podałem mu banknot. Włożyłem
zakupy do plecaka i skierowałem się do toalety, która znajdowała się na tyłach
sklepu. Musiałem spokojnie wszystko przemyśleć co zazwyczaj kiepsko mi idzie,
nawet w totalnej ciszy. Podszedłem do jednej z umywalek i odłożyłem torbę na
kafelki. Odkręciłem kurek i ochlapałem twarz zimną wodą.
Byłem
prawie pewny, że nie jedziemy do szpitala. Cała ta sytuacja wyglądałaby na
porwanie, gdyby nie fakt, że nie ma absolutnie żadnego powodu by mnie
porywać. Nie pochodzę z bogatej rodziny,
mama zarabia grosze w cukierni, a Paul jako nauczyciel nie zarabia krocia, ale
podobno niedługo ma zmienić pracę na lepiej płatną ze względu na dziecko. W
sumie nie mogłem wymyślić innej przyczyny porwania.
-Och…
Tutaj jesteś-odwróciłem głowę i zauważyłem Natalie stojącą w drzwiach toalety.
Rozstawiła się w progu, co wyglądało jakby próbowała je zastawić, gdybym chciał
uciekać.-Musimy już jechać…
-Nie
jedziemy do mojej mamy, prawda?- zapytałem, patrząc na nią w lustrze. Jej twarz
przybrała złowrogi wyraz, a ton jej nie był już taki łagodny.
-Myślałam,
że nigdy się nie domyślisz i będę musiała wciskać te ciastka na siłę. Swoją
drogą bardzo słabo działają, spałeś tylko trzy godziny, muszę opracować lepszą
formułę…
-Halo,
ja wciąż tu jestem! A więc to jest porwanie?
-Coś w
tym stylu… Bardziej dostarczenie cię gdzieś.
-Mogłaś
kogoś zatrudnić, sama nie dasz mi rady. Jestem silniejszy i sprawniejszy-
odparłem pewny siebie, zgarnąłem plecak z podłogi i już miałem wychodzić,
przedzierając się przez koleżankę mojej mamy, gdy zauważyłem błysk w wodzie,
która wciąż leciała z kranu.
Pochyliłem
się nad umywalką i wyciągnąłem połyskującą rzecz. Okazał się nią długopis.
-Na
twoim miejscu na byłabym tego taka pewna-zniekształcony głos Natalie,
spowodował, że przestałem wpatrywać się w przybór do pisania i odwróciłem się
do niej. To co stało na jej miejscu nie można było nazwać człowiekiem. W progu
stała ogromna istota z głową lwa, błoniastymi skrzydłami i kolczastym ogonem.
Impulsywnie cofnąłem się do tyłu, tak że prawie wpadłem do zlewu.
-Gdzie-e-e
jest Natalie?- zapytałem przerażony.
-Ha!
Uwielbiam jak herosi się mnie boją, dodaje mi to siły! Natalie to ja, głupcze.
Po prostu teraz jestem w swojej naturalnej postaci!- zawył potwór i machnął
swoim ogonem w moją stronę, z którego wystrzeliły długie, powykrzywiane kolce.
W ostatniej chwili odskoczyłem w bok i uderzyłem w ścianę.
Długopis,
który trzymałem wypadł mi i poturlał się po podłodze do najbliższej kabiny. Od
razu wczołgałem się pod jej drzwiami, wciskając plecak przed sobą. Nie miałem
czasu zastanawiać się dlaczego ten stwór zwrócił się do mnie „herosie”.
Musiałem wymyślić jak pozbyć się tej straszliwej zjawy. Szybko chwyciłem
długopis i zdjąłem zatyczkę. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że zamieni się w
miecz. Nie pomyliłem się. Nagle tuż nade mną kolce wbiły się w kafelki.
Postanowiłem dłużej nie zwlekać i z mieczem w ręku wyskoczyłem z kabiny.
Wylądowałem twarzą w twarz z monstrum. Z bliska wyglądało jeszcze gorzej. Bez
zastanowienia zaszarżowałem na bestię, ale ona była lepsza ode mnie i uskoczyła
w bok oraz zarysowała mnie kolcem, który znajdował się na końcu jej skrzydeł. To
wszystko wydawało się snem dopóki nie poczułem palącego bólu. Rana piekła i
wydawało mi się jakby ciągnęła się do kości, ale nie miałem czasu się o nią
martwić. Większy problem stanowiła Natalie. Mimo że byłem już przy drzwiach nie
sądziłem, że zdołałbym przed nią uciec.
Czułem się
jak w jakimś komiksie Marvela.
Musiałem jakoś unieruchomić tę bestię. Najlepszym
pomysłem wydawało się skaleczenie ją w skrzydła.
-Co herosiku,
masz już dość?- zapytała bestia, wykrzywiając twarz.
-Skądże,
zaczyna mi się to podobać!- kłamałem, żeby uzyskać więcej czasu. Byłem
przerażony jak nigdy i za nic mi by się nie podobała walka z dziesięć razy
silniejszym przeciwnikiem.
Plan
był dość głupi i wymagał umiejętności akrobackich. Nie sądziłem, że mi się uda.
Szybkim
ruchem wskoczyłem na umywalkę. Dzięki Bogu, nie zawaliła się! A następnie z
mieczem przed sobą, wystrzeliłem w stronę potwora. Natalie zrobiła kolejny unik
i już zamierzała przygwoździć mnie swoim ogonem, gdy okręciłem się w powietrzu
i odciąłem istocie skrzydła. Miecz przeciął łuskowatą skórę bez żadnego oporu. Z
rany wypłynęła zielona maź. Wyglądała paskudnie i przylgnęła do mojego miecza,
sprawiając, że wyglądał odrażająco. Mimo to nie odrzuciłem go. Mógł mi się
jeszcze przydać.
Wylądowałem twardo na podłodze, obijając sobie
bark. Podniosłem się szybko i, wykorzystując chwilowe roztargnienie bestii kopnąłem
ją najsilniej jak mogłem w miejsce, w którym przed chwilą znajdowały się skrzydła
i istota z okropnym rykiem wpadła do jednej z kabin i przebiła głową ścianę.
Utknęła, więc mogłem spokojnie złapać plecak i uciec z toalety.
-Uciekaj!-
krzyknąłem do sprzedawcy, ale już go nie było, ponieważ zobaczył głowę potwora
w ścianie. Pobiegłem do samochodu Natalie, mając nadzieję, że zostawiła klucze
w stacyjce. Drzwiczki otworzyły się i usiadłem na miejscu kierowcy. W chwili
gdy odłożyłem plecak i miecz na sąsiednie miejsce, samochód sam zapalił i
ruszył z powrotem na drogę. Próbowałem kręcić kierownicą, ale to nic nie dało.
Tak samo było z pedałami. Spróbowałem jeszcze otworzyć drzwiczki, najdłużej się
z nimi siłowałem, aż poczułem ból w lewej ręce, ale efekt byłby taki jak się
spodziewałem. Samochód zamknął mnie od zewnątrz.
Z
daleka usłyszałem lwi ryk. Mogło to albo oznaczać, że Natalie nadal próbuje
wydostać się ze ściany, albo już to zrobiła. Wolałem tą pierwszą wersję.
Postanowiłem
zadzwonić do mamy i Paula, ale gdy tylko wyjąłem telefon, okno po mojej lewej
otworzyło się i powietrze wypchnęło mi urządzenie z ręki. Moja komórka
wyleciała przez okno, które natychmiast potem zamknęło się.
Zrezygnowany
spojrzałem na GPS. Cel podróży-Long Island. Świetnie… Krótka podróż to, to nie
będzie. Sześć godzin spędzonych w samochodzie.
Oparłem
się o wezgłowie, żeby trochę odpocząć przed zapewne bolesnym opatrywaniu ran. Potem
podwinąłem rękaw koszulki. Bark był bardzo czerwony i silnie spuchnięty. Ale
przecięcie wyglądało gorzej. Bolało jakby ktoś podpalił mi skórę. Co prawda nie
było głębokie ani szerokie, ale wypływała z niego zgniłozielona ciecz, a skóra wokół
zrobiła się żółtawa. Przeszukałem plecak i znalazłem wodę utlenioną, plastry i
maść rozgrzewającą. Zawsze miałem to w torbie na wypadek, gdyby na treningu
pływackim coś poszło nie tak. To był pierwszy raz kiedy mi się to przydało. W
myślach podziękowałem mamie, że kazała mi to ze sobą zabierać. Opuchnięte
miejsca posmarowałem maścią, która miała nieprzyjemnie mocny, miętowy zapach, a
rozcięcie oczyściłem i zakleiłem sześcioma plasterkami. Nie wyglądało to
najlepiej, ale przynajmniej nie wda mi się żadne zakażenie. Gdy miałem to już
za sobą, postanowiłem nie walczyć z samochodem i pozwolić mu się zawieźć na
Long Island.
Katem
oka zauważyłem, że miecz przemienił się w całkiem czysty długopis. Wziąłem go
do ręki i postanowiłem przekonać się czy to wszystko mi się nie zdawało i
rzeczywiście ta rzecz może zmieniać swoją postać. Zdjąłem zatyczkę. W mojej dłoni
znów znajdował się srebrny miecz. Zauważyłem, że ma na sobie napis. Był bardzo
drobny. Anaklysmos. Może to była jego nazwa. Westchnąłem i przyłożyłem zatyczkę
do rękojeści. Znowu miałem długopis. Włożyłem go do mojej kieszeni, na wypadek
gdyby Natalie postanowiła mnie odszukać.
Przez
kilka minut przeglądałem mój plecak i postanowiłem spożyć to co kupiłem w sklepie
obok stacji benzynowej, żeby zregenerować siły, bo ta walka bardzo mnie
wymęczyła. A wcześniej wydawało mi się, że jestem bardziej odporny na zmęczenie.
No cóż… Chwilę zastanawiałem się co robić i zauważyłem, że radio w samochodzie
działa, więc puściłem jakąś stacje najgłośniej jak się dało, czego zawsze
zabraniała mi mama i odchyliłem fotel. To mogłaby być moja najlepsza podróż
samochodem, gdyby nie pulsujący ból, zamknięcie w samochodzie i fakt, że nie
miałem niebieskiego pojęcia po co jadę na Long Island.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz